Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi
Dziś na tapetę wezmę książkę kontrowersyjną, posiadającą mnóstwo negatywnych opinii wśród neurologów, a pozytywnych - wśród nauczycieli i rodziców. Jednak przede wszystkim, znajduje się ona na „Złotej Liście” Fundacji ABCXXI „Cała Polska Czyta Dzieciom” – jak nie wierzyć takiemu autorytetowi? W ostatnich latach zwłaszcza, powstało wiele recenzji ze środowiska neurologicznego i neuropsychologicznego, które szczegółowo wytykają błędy merytoryczne Marzenie Żylińskiej – autorce książki. Osobiście uważam ją za ciekawą, dlatego trzymam „na wyciągnięcie ręki” na mojej nauczycielskiej półeczce, a Wam pokażę kilka spostrzeżeń, które zmieniły moje podejście do nauczania.
Książka, o której mówię, to „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”. Pierwszy raz natknęłam się na nią w pierwszym roku mojej pracy w przedszkolu. Miałam wtedy potrzebę douczenia się, więc kupowałam książki polecane przez kapitułę „Złotej Listy”. Po kupieniu tej książki zaczęłam natrafiać na złe opinie i oceny książki, przez co podchodziłam do niej ostrożnie. Jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że zmieniła ona moja nastawienie do mojego sposobu nauczania, dlatego polecam tę książkę „mimo wszystko”.
Najostrzejszą recenzję negującą wiedzę merytoryczną zawartą w książce napisała Małgorzata Krawczyk na portalu http://neuropsychologia.org/ . Czytamy tu:
Książka została zdyskredytowana wielokrotnie, a głos na ten temat zabrały największe autorytety w dziedzinie neurobiologii. Specjalne oświadczenie połączone z 26-stronicową recenzją książki wystosowali w imieniu Komitetu Neurobiologii Polskiej Akademii Nauk profesorowie Jerzy Morzymas i Andrzej Wróbel. Pełną korespondencję (autorka nie przyjęła krytycznych uwag Komitetu i postanowiła bronić popełnionych przez siebie błędów merytorycznych) wnikliwi mogą prześledzić pod adresem http://www.kneurobiologii.pan.pl/. (…)Trudno podejść do omówienia neurobiologicznych błędów i przeinaczeń w „Neurodydaktyce” – jest ich tak wiele, że należałoby chyba dodać erratę. Albo jeszcze lepiej, napisać książkę od nowa. Dlaczego? Niektóre z błędów tak naprawdę można byłoby poprawić – tu zła nazwa struktury, tam nadmierne uproszczenie. Inne są jednak nie do korekty, ponieważ z błędnego założenia autorka wyprowadziła daleko idące zalecenia. Możemy też zaobserwować błędy wynikające z globalnego niezrozumienia tego, jak właściwie działa układ nerwowy.
Po przeczytaniu takiej recenzji ciężko podejść do lektury z otwartą głową, ponieważ w czasie czytania samoistnie doszukujemy się błędów, albo chętnie odrzucamy to, z czym się nie zgadzamy. To spore utrudnienie, jednak nie poddawajcie się za szybko i dajmy Żylińskiej dojść do słowa.
Mimo, że pewne tematy są opisane w skrajny sposób – niektórzy powiedzieliby, że przestarzały, to skłonna jestem się z nimi zgodzić. Jednym z kontrowersyjnych przykładów, gdzie możemy znaleźć podział w opinii społecznej, jest ilość spędzanego przez dziecko czasu przed telefonem lub komputerem. Ja, tak jak autorka, to samo mówię rodzicom w przedszkolu i staram się praktykować w domu – jak najmniej komputera i telefonu, najlepiej wcale! Do znudzenia powtarzają to terapeuci, psychologowie, a jednak problem narasta. Żylińska pisze tu:
Badania pokazują, że dzieci często i długo oglądające telewizję nie tylko słabiej czytają, ale także uczą się wolniej. (…) Rodzice nie powinni dać się zwieść zapewnieniom, że program telewizyjny czy gra komputerowa zostały przygotowane specjalnie z myślą o maluchach.
W stu procentach zgadzam się ze zdaniem, że „nie ma dobrych programów dla dwulatków” i nie przekonają mnie do tego żadne reklamy, ani żadne wypowiedzi twórców takich bajek. Wiedzę tę przełożyłam w pracy i po prostu unikam pokazywania dzieciom bajek. Oczywiście, trzeba realizować podstawę programową i punkt IV.19 nawet w młodszych grupach, jednak temat technologii rozwijany jest u mnie najbardziej w 5-latkach, a potem w „zerówce”, gdy jesteśmy już po zapoznaniu się z literami i liczbami, a także zmieniona jest forma prowadzenia zajęć.
Książce „Neurodydaktyka…” Żylińskiej zawdzięczam wiele przemyśleń i wieczorów spędzonych przed komputerem na analizie postawionych przez nią tez. Fakt, nie jestem psychiatrą, ani neurologiem i nie potrafię wskazać błędów o neuroprzekaźnictwie, jednak autorka zwiększyła moją świadomość, np. o roli ciała modzelowatego. Skutkiem tego były moje dodatkowe doczytywanie książek i encyklopedii, a w następstwie szkolenia poświęcone rytmice i włączenie zabaw rytmicznych w stały element zajęć.
Mimo studiów, nowością było dla mnie podejście Żylińskiej do pamięci operacyjnej i pamięci długotrwałej. Autorka pisze tu:
W procesie uczenia się ogromną rolę odgrywa pamięć operacyjna, której dotychczas nie brano pod uwagę przy organizacji procesu dydaktycznego, czy tworzeniu podstawy programowej. Wiele wskazuje na to, że nieuwzględnianie jej ograniczeń skutkuje poważnymi problemami dużej grupy uczniów. Nasze mózgi dysponują wręcz nieograniczonym magazynem pamięci, jakim jest umiejscowiona w strukturach korowych pamięć długotrwała, ale do tego ogromnego magazynu wiodą bardzo wąskie drzwi, czyli właśnie pamięć operacyjna, która może jednorazowo przetwarzać od 6 do 8 elementów.
Tę część podkreśliłam kolorowym długopisem, ponieważ zmusił mnie do refleksji i przyjrzenia się temu, jak często ćwiczę pamięć z dziećmi, a także w jaki sposób. Do swoich zajęć, zwłaszcza popołudniowych dodałam gry planszowe.
Cokolwiek nie napiszę na blogu – opinię o książce musicie wyrobić sobie sami. Rozumiem intencje Komitetu Neurobiologii Akademii Polskiej, który wystosował w zeszłym roku wystosował nawet list do ministra. Natomiast mimo wszystko, Żylińska przez swoją książkę zmieniła kilka moich nawyków, dlatego dla wyrobienia własnej opinii – zapraszam do jej lektury.
Autor: Marzena Żylińska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
Rok wydania: 2013, Toruń
Cena: używane od 40zł
Komentarze
Prześlij komentarz